poniedziałek, 29 września 2008

Nie-Pingwin

Pingwin to bardzo sympatyczny ptak. To znaczy niby ptak, bo niby skrzydła ma, a jednak zachowuje się jakby ich wcale nie miał: zupełnie nie jest zainteresowany lataniem.

Wprawdzie ja pingwinem nie jestem (co z góry zaznaczam), jednak mentalność czasem mam podobną: uwielbiam wszystko co lata, zwłaszcza jeśli jest to efekt myśli technicznej człowieka, a jednak do pilotowania wcale mnie nie ciągnie. Wszystko zaczęło się od zbieractwa (pocztówki, rozkłady lotów i inne takie), później przyszedł czas na zdjęcia (czego trzymam się do tej pory i co można od czasu do czasu na niniejszej stronce zobaczyć) oraz na pracę (obecnie regularnie współpracuję z kilkoma liniami lotniczymi, a czasem zdarza mi się również popełniać artykuły o tematyce lotniczej).

Latać uwielbiam, ale jako pasażer. Można to zresztą zobaczyć w mojej statystyce lotów. Największą przyjemność sprawił mi półtora roku temu mój kolega Jacek Mainka, kiedy zabrał mnie na krótki lot swoim własnym Tiger Moth’em pamiętającym lata czterdzieste ubiegłego stulecia. Najczęściej jednak latam maszynami komunikacyjnymi – począwszy od ATRków a skończywszy na jumbo-jecie. Na dzień dzisiejszy lot europejskim superjumbo (czyli Airbus’em A380) jest jeszcze przede mną.

Zdjęcia samolotom robię regularnie od dobrych kilkunastu lat. Najpierw były to klisze, później przez parę lat slajdy, a obecnie robię zdjęcia cyfrowe. Czasem uda się coś opublikować online, ale jednak większość fotek stanowi moją prywatną kolekcję. Swego czasu zdarzało mi się brać udział w licznych wyprawach spotterskich, ale ostatnio aktywność tę musiałem nieco ograniczyć – głównie ze względu na obowiązki rodzinne (moim ulubionym obiektem zdjęć jest teraz nasza mała córeczka), ale również ze względu na pracę. Uwarunkowania lokalowe oraz brak czasu spowodowały także znaczne ograniczenie kolekcjonowania gadżetów różnych.

Andrzej Mleczko, mój ulubiony rysownik, kiedyś stworzył rysunek pingwina, który wygłasza kwestię „Kto mi dał skrzydła … i po jaką cholerę?” (kiedyś może go tu zamieszczę). Rysunek ten mnie urzekł (żeby nie powiedzieć bardziej kolokwialnie „rozwalił”), a tekst w nim zamieszczony pozwoliłem sobie użyć jako motto niniejszego bloga. Proszę tylko nie doszukiwać się tutaj żadnych powiązań z Janiną Porazińską i jej książką o Janie Kochanowskim (można się wówczas rozczarować, a po co?).

Brak komentarzy: